Czy macierzyństwo mnie zmieniło? Zdecydowanie tak. Ale zacznijmy od początku.
Jak cofnę się 3 lata wstecz to widzę kobietę zapracowaną, która nie ma czasu na przyjemności. Jednym słowem, nie ma czasu wydawać pieniędzy, które zarabia. Na koncie rośnie pokaźna suma, ale co z tego? Jedni do tego dążą. A ja miałam i byłam nieszczęśliwa. Zestresowana – to odbijało się na rodzinie i współpracownikach. Bez celu. Wydawało mi się, że nie mam zainteresowań i pasji. Bo jedyne jakie miałam to był zawsze sport. No ale nie miałam czasu nic z tym robić, bo wracając po 12 h z pracy jedyne co miałam ochotę to iść spać. Wydawało mi się, że jak pójdę na urlop to coś mnie ominie. De facto po porodzie Heli, miałam jakoś 70 dni urlopowych +
Jak wcześniej wróciłam z pracy, czytaj normalnie po 8 h, miałam wrażenie że coś jest nie tak. Na pewno o czymś zapomniałam, albo czegoś nie zrobiłam. Co śmieszne, miałam wyrzuty sumienia… Wyrzuty sumienia, że wyszłam normalnie z pracy. Czujecie ten klimat?
Świetnie będzie pasował tutaj cytat z książki Celeste Headlee “NIE RÓB NIC”
Zdecydowanie zbyt wiele z Nas wpadło w pułapkę kultu wydajności. Jesteśmy zdeterminowani, ale już dawno zapomnieliśmy, dokąd zmierzamy. Każdy dzień oceniamy na podstawie swojej skuteczności, a nie satysfakcji. Szukamy najlepszej metody na wszystko – od prowadzenia zebrać po grillowanie – i kuszą nas “wyjątkowe narzędzia”, które mają uczynić nasze życie lepszym. Jesteśmy jak mechanicy składający samochód z najwyższej klasy części i skupiamy się wyłącznie na znalezieniu najlepszych elementów, a nie na tym aby wszystkie części do siebie pasowały i dobrze działały po złożeniu. W rezultacie samochód z trudem zapala i ciągle gaśnie.
I dla mnie wyjściem z pułapki efektywności było właśnie macierzyństwo. Z dnia na dzień przeszłam z trybu 200% zapierdalania na tryb „nie robię nic i nie wiem co mam zrobić z wolnym czasem”. Oczywiście to był proces. Nie od razu zrozumiałam, że zabranie mi przez pracodawcę telefonu służbowego, w tym samym dniu kiedy poszłam na L4, a było to w 8 miesiącu ciąży, jest dla mnie zbawieniem i najlepszym co mój pracodawca mógł zrobić dla mnie. Miałam oczywiście objawy odstawienia, jak każdy uzależniony 😉 Na szczęście poukładałam sobie wszystko w głowie.
Teraz patrzę na siebie i widzę spełnioną kobietę, która nic nie musi, a może. Która zaczęła żyć, a nie tylko pracować. Na macierzyńskim nauczyłam się odpoczywać i nie mieć wyrzutów sumienia. Nauczyłam się, że nie muszę wypełniać swojej listy “LIST TO DO” po same brzegi zadaniami i cały czas coś robić. Nie muszę być zawsze wydajna na 100% i że moje szczęście, to nie skuteczność a satysfakcja z życia. Odkryłam pasję – fotografię, pisanie i Instagram. I zdecydowanie zaczęłam być orędownikiem powiedzenia – raz się żyje.
Wiem, że w dzisiejszym świecie jest ciężko nie robić nic. Szczególnie od kobiet wymaga się:
żeby pracowały jakby nie miały dzieci, i wychowywały dzieci jakby nie miały pracy.
Mamy jednym słowem być zajebiste w każdej sferze naszego życia. Mamy pracować na full w robocie i w domu. Ale na dłuższą metę tak się nie da. Trzeba ustalić sobie listę priorytetów. Dzisiaj wiem, że praca to nie wszystko. A życie jest tylko jedno. I nie chcę oddawać swoich umiejętności, całej energii i dobrych emocji, w pracy. Wolę to spożytkować w domu z dziećmi. Lub samej. Bo lubię też pobyć sama ze sobą. A swoją energię pożytkować na pasję.
Polecam Ci też książkę Celeste Headlee “NIE RÓB NIC” bo fajnie układa w głowie.
Pozdrawiam,
Elobaba